Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 23 stycznia 2011

Marzenia, plany i...Kraków.

W obrębie Rynku Głównego w Krakowie jest około dwustu barów. Są tacy, którzy mówią że trzysta. Jest to ewenement w skali europejskiej. Trzysta barów jest zima, trzysta barów jest latem  a kto w Krakowie był ten wie, że rotacja wewnątrz tej liczby jest olbrzymia. Na palcach jednej ręki, no może dwu rąk można wyliczyć te lokale, które są tu od zawsze. Weźmy na przykład taka ul. Szewską. Z niewiadomych przyczyn zniknął bar "9". A potem pojawił się klub "Shakers". Na ulicy Grodzkiej zniknęły dwa świetne puby rockowo-metalowe. Na ulicy Floriańskiej brzmi już chyba tylko nowoczesny r'n'b ( rythm and blues). Bądź co bądź wiele się zmieniło
- Chcesz- mówił siwobrody szczupły facet kiwając się na fikole przy barze- to są dwa kluby, które można teraz w Krakowie wynająć. Tutaj, w obrębie Rynku.
Spojrzałem na niego wymownie. Pociągnąłem łyk Portera.
-  20 tys złotych czynszu. Stać cię- bierz i będziesz miał swój lokal- rzekł z lekką ironia.
- To duzo?- zapytałem niepewnie
- Wytłumacze Ci to na przykładzie. Mój lokal- tutaj zrobił przerwę, wykonując w  powietrzu dziwny gest- ma pięćdziesiąt metrów kwadratowych powierzchni. Płacę 10 tys złotych czynszu, 3 tysiące za prąd. Łącznie na okragło 15 tys. złotych stałych wydatków, nie licząc barmanów, szklankowych, sam rozumiesz...
Kiwnąłem główą na znak, że nadążam.
- Jedno piwo kosztuje 7zł, zarabiam na nim ok 3 zł na sztuce. Przelicz teraz sobie ile muszę sprzedać piw, żeby w ogóle zarobić na tym interesie. 
- Pięćset...
- Tak, około pięćset w miesiącu. I nie ważne czy jest sezon, sesja dla studentów, wakacje...to jest średnia na rok. Uwierz mi młody przyjacielu, że przy lokalu tej powierzchni, do którego przychodzi określona grupa klientów jest to norma trudna do wyrobienia. Uwierz tez, że zdarzają się w roku dni kiedy nie sprzedaję ani jednego piwa. 
I zapadła chwila ciszy.

Rozejrzałem się wkoło tak, jakbym wzrokiem mętnym chciał oszacować szansę powodzenia interesu siwobrodego. Z ulgą zauważyłem, że było dobrze. Tamtego wieczora siwy właściciel wyrobił normę. Z perspektywy czasu patrząc teraz na tę rozmowę,  rozumiem ją jednak o wiele lepiej. Bar, w którym tamtego zimowego wieczoru prowadziłem rozmowę już dziś nie istnieje, a właściciel- sczupły siwobrody pan- zajął się malarstwem, które od dawna było jego pasją. Tak jak i bar, który prowadził.

piątek, 10 grudnia 2010

Zielona i czerwona słuchawka

Dopiero niedawno uświadomiłem sobie, jak bardzo samotnym jestem człowiekiem. Książka telefoniczna w moim telefonie komórkowym zawiera około pięćdziesięciu wpisów. Pierwszy- to mój numer, tak na wszelki wypadek, bo nigdy nie mogę go zapamiętać. Dalej są pizzerie, numer telefonu byłego pracodawcy, byłego sąsiada, telefon do niejakiej Eweliny oraz równie enigmatycznego Filipa i Franka. Następne dwadzieścia numerów to również pojedyncze imiona- pewnie kontakty do moich kolegów ze studiów. Kolegów, którzy dawno już założyli swoje rodziny, być może część z nich wyjechała z granicę. Czasami kusi mnie, by nacisnąć zieloną słuchawkę i to sprawdzić, ale zawsze znajduję jakiś powód, aby tego zaniechać. I najśmieszniejsze, że z każdym dniem trudniej się przełamać a powodów przybywa. Na pewno część numerów telefonów jest jeszcze aktualna. Jeszcze osiem lat temu, zebrałem ich około dwudziestu, na spotkaniu absolwentów z okazji którejś tam rocznicy ukończenia studiów. Wtedy też ostatnio widzieliśmy się. Były to czasy, kiedy miałem świetną pracę, którą mogłem się pochwalić, wspaniałą kobietę u boku, której mi zazdroszczono. Dzisiaj nazwałbym to "wszystkim". Teraz nie mam nic. Do tego byłem sam. Z wiekiem coraz bardziej to odczuwałem. Było zapisane, że pewnego dnia nie wytrzymam i rzeczywiście...pewnego dnia nie wytrzymałem.

To był martwy barowy sezon w Krakowie, przełom lipca i września. Czas, kiedy studenci, jak co roku wyjechali na wakacje do swoich domów a dziani obcokrajowcy, jak co roku, pewnie na plaże egzotycznych państw. W tym okresie krakowskie puby zazwyczaj świecą pustkami. Nikogo nigdy to nie dziwiło. Dla mnie jednak, był to dzień szczególny, bowiem za sprawą kilku bodźców, zapragnąłem tamtego dnia rozmowy bardziej niż kiedykolwiek. I to rozmowy z kimś kogo znam. Te bodźce to widok szczęśliwych ludzi, których mijałem i którzy rozmawiali ze  sobą. Mijałem kilka takich par, w różnych konfiguracjach płciowych. Tamtego dnia ,widząc ich, zapragnąłem poczuć choćby namiastkę ich szczęścia.

Kiedy zająłem miejsce przy barze, tak zresztą pustym jak przypuszczałem, wyjątkowo zamówiłem kawę. Wyjąłem z kieszeni kurtki telefon i jeszcze raz przeglądnąłem listę kontaktów. Długo nie mogłem się zdecydować, do kogo zadzwonić. Wybrałem przypadkowy numer. Na wyświetlaczu pojawił się  napis " oczekiwanie na połączenie z.." - i dużymi literami wytłuszczone: "Ewelina". Przyłożyłem telefon do ucha. Po paru sekundach ciągłego sygnału, usłyszałem, najpierw jakieś szmery, a następnie kobiecy głos, który nie od razu rozpoznałem:
- Ewelina?- zapytałem automatycznie ale pewnie
- Halo?
- Halo...- chwilę coś przeszkadzało na lini- Halo, Ewelina, to ja.
W tej chwili uświadomiłem sobie, że tak na prawdę nie wiem kim jest Ewelina a już zupełnie nie wiedziałem jak z tego impasu wybrnąć. Postanowiłem zdać się na intuicję.
-  Cześć, to ja - powtórzyłem.
Chyba rozpoznała mój głos, bo od razu usłyszałem coś w rodzaju pisku lub krzyku. W każdym razie odebrałem to za miłe powitanie.
- Wiem, że nie odzywałem się kilka lat, ale na prawdę chciałem Cię dziś usłyszeć.
Było to dobre rozpoczęcie. Jedno z tych bezpiecznych, które nie mówią nic,a które na pewno nie szkodzą. W odpowiedzi otrzymałem serię jeszcze milszych niż dotychczas słów, których, tak wtedy, jak i dziś, wybaczcie - nie potrafiłbym przytoczyć. W każdym bądź razie wynikało z nich, że nie ma problemu i, że ona wszystko rozumie i, że najważniejsze że się w końcu odezwałem. Zdziwiła mnie taka reakcja. Spodziewałem się raczej zarzutów.
- Więc nie jesteś zła?- kontynuowałem wciąż nie dowierzając.
- Nie- odparła stanowczo- Ale jeśli jeszcze raz mnie o to zapytasz, zabiję Cię.
Poczułem się przekonany.
Potem już mówiła tylko ona. Całkiem szybko dowiedziałem się, ze razem studiowaliśmy. Opowiadała o tym w sposób, jakby zakładała, że wszystko pamiętam. " Zabawne"- pomyślałem wtedy" Co za ironia losu, bo ja nie pamiętam nic". Ale najważniejsze, ze rozmawialiśmy. Pochwaliła się co teraz robi. Mówiła o tym długo. Również tak, jakbym znał się na jakimś tam"aj ti". W każdym razie z całości jej wywodu o pracy wynikało, że moja rozmówczyni robi zawrotną karierę. No i tak jak ja mieszka w Krakowie i to, jak się okazało całkiem niedaleko ode mnie. Zwierzyła mi się, że też jest obecnie sama i, że chętnie się ze mną spotka na kawie, by jak to ujęła powspominać "stare czasy". Choć powaliła mnie ta bezpośredniość, zgodziłem się od razu. Ustaliliśmy wstępnie datę i godzinę, po czym pożegnaliśmy się miło.

Z zadowoleniem nacisnąłem czerwoną słuchawkę. Szczerze mówiąc, nie pamiętam kiedy tak dobrze mi się z kimś rozmawiało. Uwierzcie, był to ciężki okres w moim życiu, kiedy przestałem już wierzyć w to, że zasługuję na szczęście, na choćby jego cień. Szczęście tamtego lata było w reklamach, albo było dla innych. A tu taka niespodzianka. Zdradzę Wam w tym miejscu jeszcze mały sekret. Na jednym spotkaniu z Eweliną się nie skończyło. Ale o tym napiszę może innym razem. Tak czy siak wyniosłem z tamtego dnia jedną lekcję: że zawsze warto zaryzykować.