Łączna liczba wyświetleń

piątek, 10 grudnia 2010

Zielona i czerwona słuchawka

Dopiero niedawno uświadomiłem sobie, jak bardzo samotnym jestem człowiekiem. Książka telefoniczna w moim telefonie komórkowym zawiera około pięćdziesięciu wpisów. Pierwszy- to mój numer, tak na wszelki wypadek, bo nigdy nie mogę go zapamiętać. Dalej są pizzerie, numer telefonu byłego pracodawcy, byłego sąsiada, telefon do niejakiej Eweliny oraz równie enigmatycznego Filipa i Franka. Następne dwadzieścia numerów to również pojedyncze imiona- pewnie kontakty do moich kolegów ze studiów. Kolegów, którzy dawno już założyli swoje rodziny, być może część z nich wyjechała z granicę. Czasami kusi mnie, by nacisnąć zieloną słuchawkę i to sprawdzić, ale zawsze znajduję jakiś powód, aby tego zaniechać. I najśmieszniejsze, że z każdym dniem trudniej się przełamać a powodów przybywa. Na pewno część numerów telefonów jest jeszcze aktualna. Jeszcze osiem lat temu, zebrałem ich około dwudziestu, na spotkaniu absolwentów z okazji którejś tam rocznicy ukończenia studiów. Wtedy też ostatnio widzieliśmy się. Były to czasy, kiedy miałem świetną pracę, którą mogłem się pochwalić, wspaniałą kobietę u boku, której mi zazdroszczono. Dzisiaj nazwałbym to "wszystkim". Teraz nie mam nic. Do tego byłem sam. Z wiekiem coraz bardziej to odczuwałem. Było zapisane, że pewnego dnia nie wytrzymam i rzeczywiście...pewnego dnia nie wytrzymałem.

To był martwy barowy sezon w Krakowie, przełom lipca i września. Czas, kiedy studenci, jak co roku wyjechali na wakacje do swoich domów a dziani obcokrajowcy, jak co roku, pewnie na plaże egzotycznych państw. W tym okresie krakowskie puby zazwyczaj świecą pustkami. Nikogo nigdy to nie dziwiło. Dla mnie jednak, był to dzień szczególny, bowiem za sprawą kilku bodźców, zapragnąłem tamtego dnia rozmowy bardziej niż kiedykolwiek. I to rozmowy z kimś kogo znam. Te bodźce to widok szczęśliwych ludzi, których mijałem i którzy rozmawiali ze  sobą. Mijałem kilka takich par, w różnych konfiguracjach płciowych. Tamtego dnia ,widząc ich, zapragnąłem poczuć choćby namiastkę ich szczęścia.

Kiedy zająłem miejsce przy barze, tak zresztą pustym jak przypuszczałem, wyjątkowo zamówiłem kawę. Wyjąłem z kieszeni kurtki telefon i jeszcze raz przeglądnąłem listę kontaktów. Długo nie mogłem się zdecydować, do kogo zadzwonić. Wybrałem przypadkowy numer. Na wyświetlaczu pojawił się  napis " oczekiwanie na połączenie z.." - i dużymi literami wytłuszczone: "Ewelina". Przyłożyłem telefon do ucha. Po paru sekundach ciągłego sygnału, usłyszałem, najpierw jakieś szmery, a następnie kobiecy głos, który nie od razu rozpoznałem:
- Ewelina?- zapytałem automatycznie ale pewnie
- Halo?
- Halo...- chwilę coś przeszkadzało na lini- Halo, Ewelina, to ja.
W tej chwili uświadomiłem sobie, że tak na prawdę nie wiem kim jest Ewelina a już zupełnie nie wiedziałem jak z tego impasu wybrnąć. Postanowiłem zdać się na intuicję.
-  Cześć, to ja - powtórzyłem.
Chyba rozpoznała mój głos, bo od razu usłyszałem coś w rodzaju pisku lub krzyku. W każdym razie odebrałem to za miłe powitanie.
- Wiem, że nie odzywałem się kilka lat, ale na prawdę chciałem Cię dziś usłyszeć.
Było to dobre rozpoczęcie. Jedno z tych bezpiecznych, które nie mówią nic,a które na pewno nie szkodzą. W odpowiedzi otrzymałem serię jeszcze milszych niż dotychczas słów, których, tak wtedy, jak i dziś, wybaczcie - nie potrafiłbym przytoczyć. W każdym bądź razie wynikało z nich, że nie ma problemu i, że ona wszystko rozumie i, że najważniejsze że się w końcu odezwałem. Zdziwiła mnie taka reakcja. Spodziewałem się raczej zarzutów.
- Więc nie jesteś zła?- kontynuowałem wciąż nie dowierzając.
- Nie- odparła stanowczo- Ale jeśli jeszcze raz mnie o to zapytasz, zabiję Cię.
Poczułem się przekonany.
Potem już mówiła tylko ona. Całkiem szybko dowiedziałem się, ze razem studiowaliśmy. Opowiadała o tym w sposób, jakby zakładała, że wszystko pamiętam. " Zabawne"- pomyślałem wtedy" Co za ironia losu, bo ja nie pamiętam nic". Ale najważniejsze, ze rozmawialiśmy. Pochwaliła się co teraz robi. Mówiła o tym długo. Również tak, jakbym znał się na jakimś tam"aj ti". W każdym razie z całości jej wywodu o pracy wynikało, że moja rozmówczyni robi zawrotną karierę. No i tak jak ja mieszka w Krakowie i to, jak się okazało całkiem niedaleko ode mnie. Zwierzyła mi się, że też jest obecnie sama i, że chętnie się ze mną spotka na kawie, by jak to ujęła powspominać "stare czasy". Choć powaliła mnie ta bezpośredniość, zgodziłem się od razu. Ustaliliśmy wstępnie datę i godzinę, po czym pożegnaliśmy się miło.

Z zadowoleniem nacisnąłem czerwoną słuchawkę. Szczerze mówiąc, nie pamiętam kiedy tak dobrze mi się z kimś rozmawiało. Uwierzcie, był to ciężki okres w moim życiu, kiedy przestałem już wierzyć w to, że zasługuję na szczęście, na choćby jego cień. Szczęście tamtego lata było w reklamach, albo było dla innych. A tu taka niespodzianka. Zdradzę Wam w tym miejscu jeszcze mały sekret. Na jednym spotkaniu z Eweliną się nie skończyło. Ale o tym napiszę może innym razem. Tak czy siak wyniosłem z tamtego dnia jedną lekcję: że zawsze warto zaryzykować.  
     

środa, 8 grudnia 2010

Gdy rozum śpi

- Wiola, łap!
Uchwyciłem obraz rzucanej torebki. Celnie. Dziewczyna, która wykrzyknęła te słowa momentalnie wsparła się jednym kolanem o siedzisko taboretu, po czym drugie  wsunęła na blat kontuaru. Koleżanka podała jej rękę i chwilę potem razem już tańczyły na barze.
Ludzi wciąż przybywało. Głównie obcokrajowców, Anglików. Muzyka naciskała na uszy z siłą równie dużą, jak dym atakował oczy i czyjś łokieć moje plecy. Z trudem utrzymywałem swoje miejsce. Szczerze mówiąc broniłem go teraz jak twierdzy.
Mojej twierdzy.
- Ania! 
Ktoś znów krzyknął z tłumu zalegającego pod barem. "Ania"- powtórzyłem w myślach. "Wiola" przypomniałem sobie. " Ania i Wiola". Z kieszeni wyciągnąłem dwie monety i korzystając ze strategicznego miejsca przy kontuarze zamówiłem piwo. Na chwile odzyskałem poczucie status quo, kiedy uchwyciłem w dłoń zimny kufel. Z zadowoleniem zauważyłem, że barmani opanowali też korek do baru. 
" Jutro wypłacają zasiłek" przypomniałem sobie. " Mam czterdzieści trzy lata i...- tutaj zrobiłem przerwę- " Mam czterdzieści cztery lata. Mieszkam na Kazimierzu i...lubię pisać. Tak- mówiłem do siebie powoli- lubię pisać, pisze różne rzeczy...i lubię ludzi, tak lubię ludzi i.... "
- I jesteś sam! - usłyszałem chóralne zdanie, które jak byłem przekonany wypowiedzieli równocześnie wszyscy ludzie, którzy mnie otaczali. "Ania i Wiola" też.
- Mam wyższe wykształcenie....- powiedziałem jakby w usprawiedliwieniu, tym razem głośno, tak żeby mnie usłyszeli
- I jesteś sam!- zabrzmiał znów oskarżycielsko tłum.  
Wstałem. Poczułem jak ciepło uderza w skroń. 
- Jeszcze wszyscy zobaczycie, będziecie dumni, że mnie znaliście...- skwitowałem, po czym upadłem na podłogę. Nie było już muzyki, nie było już wirujących dziewczyn. Czułem tylko jak ktoś mnie unosi do góry. " Proszę wyprowadzić tego pana"- usłyszałem " gość gada do siebie i jest agresywny". 
Odzyskałem przytomność dopiero na zewnątrz. Było mi zimno. Wtuliłem się w parciany brązowy płaszcz i  zatarłem ręce. Ze zdziwieniem zauważyłem, że mimo upicia, wciąż trzymam pion i w takiej pozycji, oparty o mur spędziłem parę chwil. Zdiagnozowałem to czując, jak zdrętwiało mi prawe ramię. 
- Chcesz, opowiem ci swoją historię- wybił mnie z tych przemyśleń jakiś głos.
Kilka metrów ode mnie stała szczelnie zawinięta w coś co przypominało koc, kobieta. Przed sobą miała wózek, a w nim, jak się szybko domyśliłem równie szczelnie zapakowany cały dobytek. Kobieta stała tak i wpatrywała się we mnie uśmiechając się, odsłaniając przy tym niezbyt zadbane uzębienie.
- Słucham?
- Chcesz, to opowiem Ci swoją historię.- powtórzyła
I wybuchnęła złowieszczym śmiechem. Naparła ciałem na wózek i ruszyła w swoją stronę. Wciąż nie przestając się śmiać. A jej  śmiech słyszał tamtej nocy cały Rynek. Tamtej też nocy spadł pierwszy w tym roku śnieg.

Ile jesteś w stanie mi dać

- Ale za co to?- spytał z niedowierzaniem patrząc na banknot, na którym widniała trójcyfrowa liczba
- To nie prezent. Chcę panu złożyć ofertę.
Nieznajomy chłopak, który wyglądał na studenta zwinął banknot w dłoni. Spojrzał na mnie kątem oka w sposób wskazujący, iż czeka na moją propozycję. Siedzieliśmy wsparci przy barze, ramię w ramię i po męsku wyczuwaliśmy się. 
Po chwili przedstawiłem mu swoją propozycję. 
- Tak więc chce pan tylko, żebym za te dwieście złotych opowiedział panu o swoim życiu?- spytał na koniec  chłopak.
- Tak.
- I nic więcej? 
- Nic. No może...- tutaj zawahałem się- Jest jeszcze coś. Chciałbym, żeby ta rozmowa pozostała tajemnicą. Za dwieście złotych chcę od pana kupić historię oraz pana dozgonne milczenie. Opowie mi pan swoją historię po czym zapomni o wszystkim, co się w związku z tym banknotem, wydarzyło. Zgoda?
Uderzyli się kuflami. Chłopak zaczął opowiadać. Opowiadał o tym, jak to jako dziecko bał się przelatujących nad jego rodzinnym domem helikopterów, o pierwszych latach szkolnych, pierwszych miłościach, o swoim pierwszym razie. O tym jak na maturze pisemnej z matematyki zabrakło mu zaledwie kilku procent do uzyskania oceny pozytywnej. Dużo w tej historii było emocji. Zrozumiałem, że to bardzo szczęśliwy człowiek. Zdawać by się mogło, że ominęło go całe zło tego świata. Był zdrowy, jak sam zauważył, nigdy nie chorował. 
- To chyba już wszystko- podsumował po około godzinie- Zna już mnie pan na wylot. Jak pan widzi, jestem zupełnie prostym człowiekiem.
Dopiero teraz dotarło do mnie, że historia istotnie dobiegła końca.
- Wykonał pan swoją pracę i zasłużył pan na pieniądze. Dziękuję Panu za cierpliwość.
Student pożegnał się i odszedł. 
"Młodzi ludzie nie doceniają tego co mają"- pomyślałem. "Chłopak za dwieście złotych sprzedał mi swoją prywatność. Co więcej, pozwolił mi odzyskać wiarę w to, że w tym mieście istnieją jeszcze szczęśliwi ludzie."


Rada starego malarza

- Jestem alkoholikiem, ale temu zaprzeczam. I powiem panu, że lubię innych, których też to dręczy, bo się rozumiemy. Tak można by było opisać ostatnie dziesięć lat mojego życia. Przez te dziesięć lat miałem dwa nieudane związki. Pierwsza kobieta chciała z uporem zabić we mnie artystę. Udało się. Zacząłem pić a ona mnie zostawiła. Druga kobieta chciała zabić we mnie alkoholika."
- I udało się?
W odpowiedzi usłyszeliśmy już tylko brzdęk szkła. 
- Tia...Ja w panu wyczuwam także artystyczną duszę...- kontynuował.- Bije od pana pewne światło. Nie każdy je ma, proszę mi wierzyć, bo sam kiedyś je miałem. Miałem ale utraciłem.  
Zastygłem. 
- Nie musi pan nic mówić. Ja swoje wiem...- pociągnął łyk whiskey mimowolnie- Kiedyś dużo malowałem... - w powietrzu wykonał dziwny gest dłonią, tak jakby udawał, że trzyma w niej pędzel i maluje. Potem zadowolony ze swojego "powietrznego" dzieła, przez chwilę zachowywał sie tak jakby je podziwiał.- To nie ma różnicy co pan robi...dla mnie może pan być równie dobrze poetą czy muzykiem. Tak czy inaczej dla tego świta jest pan nikim. 
Udałem zdziwienie, po chwili jednak zrozumiałem szczerą intencję starego malarza. 
- Ma pan dzieci?- kontynuował
Zaprzeczyłem.
- Ale zapewne zna pan jakieś dziecko uzdolnione artystycznie....
- Tak, znam pewnego młodego chłopaka, który pisze własne piosenki
- Rozumiem. To co zaraz panu powiem może wydać się szokujące, ale biorę za to pełną odpowiedzialność. Zapewne gdyby pan mógł, chciałby pan mu jakoś pomóc. 
- Ten chłopak jest moim bratankiem...
- To jeśli na prawdę chce mu pan pomóc musi pan obciąć mu palce.
Znieruchomiałem.
- Obciąć palce jeśli gra, wyrwać język jeśli śpiewa- kontynuował mantrę- Jeśli wymyśla piosenki wyrwać też mózg a na jego miejsce wstawić elektronowy komputer. Jeśli kocha- wyrwij mu pan mu serce i włóż kamień. Bo to nie jest świat dla takich jak on. On się pomylił.
Po tych słowach zapadła cisza. "On się pomylił" brzmiało w moich uszach echem- " On się pomylił".
W jednj chwili zrozumiałem , że nie tylko on.
- Ma pan rację. Sztuka jest dziś tylko karykaturą sztuki- podsumowałem- A prawdziwe talenty umierają śmiercią tragiczną.
- Własnie. Powiem więcej w Polsce talenty są kreowane, tworzone. Weźmy na przykład tego młodego chłopaka o którym tak trąbią teraz media. Jak mu tam było- starzec uczynił gest jakby szukał nazwiska w pamięci., Po chwili porzucił próby- Wybaczy pan ale nie przypomnę sobie teraz. W każdym razie chłopak tworzył swoją muzykę i zamieszczał ją w internecie od kilku już lat. Bez jednak większego odzewu. Teraz jego głos  zna cały kraj. A to wszystko dzieki...
- Dzięki telewizji....- próbowałem dokończyć
- Otóż to. Pewna znana i lubiana polska wokalistka wyraziła w tej telewizji pewien pogląd. Powiedziała, że ten chłopak ma wielki talent i, że był " w niej w środku" czy jakoś tak. Program ten oglądało setki tysięcy ludzi. Do czego jednak zmierzam. Całe życie próbowałem zrozumieć istotę sukcesu w sztuce. Chyba najbardziej bolesne było nagłe odkrycie, że tak na prawdę większość ludzi w ogóle nie słyszy. A już tylko pojedyncze jednostki znają się na malarstwie. To wszystko przekonało mnie do jednego wniosku: Że to wszystko nie ma sensu. Że to juz się skończyło. Sztuka umarła i tylko gdzieniegdzie obija się po kątach, wala w szufladach, krzyczy w pokojach...
Starzec miał dużo racji. Od razu pomyślałem o moim bratanku. Stanął mi przed oczami obraz, jak gra i tworzy w zaciszu swojego pokoju. Równocześnie uświadomiłem sobie, że nie widziałem go od lat.
Wielu lat.
Pożegnałem się z moim rozmówcą z mocnym postanowieniem, że jak tylko dojdę do domu napiszę do mojego bratanka list.
- Powiem panu, że zapewne ma pan rację- dodałem sięgając do portfela po banknot którym miałem zapłacić- Rzeczywiście najlepsze co mógłbym dla tego chłopaka zrobić to obciąć mu palce i wyrwać język. Ale nie zrobię tego. Bo nie o to w życiu chodzi przecież. Wierzę, że na tym ciasnym świecie znajdzie się jeszcze jedno miejsce i dla niego, być może gdzieś w rogu na podłodze, albo niezbyt stabilnym krześle, byćmoże będzie musiał sobie to krzesło sam wystrugać albo wyrwać innym spod pup ale, wierzę, wierzę, że się znajdzie.

Wiele mnie nauczyła ta rozmowa. Co prawda nie zmieniłem drastycznie swojego nastawienia do sztuki, ale starzec uzmysłowił mi pewną ważną rzecz- że sztuka to wielka odpowiedzialność i nie wolno się nigdy poddać, być czujnym i "pilnować swojego krzesła". Po powrocie do domu, tak jak miałem w zamiarze wyciągnąłem papier i zacząłem pisać list.

wtorek, 7 grudnia 2010

Doświadczenie

Jak się spotka facet z facetem przy alkoholu, temat rozmowy prawie zawsze zbacza na " te sprawy". Intensywność rozmów o kobietach jest, jakby to ujął ktoś kto na matematyce się zna,  wprost proporcjonalna do braku doświadczenia rozmówców i odwrotnie proporcjonalna do ilości alkoholu którą rozmówcy pochłonęli, przy czym ta ostatnia wartość ma kształt hiperboli. Ja na matematyce się nie znam i powiem po prostu, że o kobietach przy alkoholu po prostu dobrze się gada. Takich właśnie gadających o kobietach  panów podsłuchałem pewnego wieczoru w jednym z krakowskich pubów.
- I wiesz, powiem Ci, że ja długo nie mogłem pojąć, dlaczego ludzie wybierają akurat mój bar- zaczął pierwszy- Siedzę w tym interesie już dziesięć lat i ciągle mam swoją klientelę, Sam się dziwię i często zadawałem sobie to pytanie- Jak?. Zajęło mi kilka lat, żeby tę klientelę zdobyć , drugie tyle, żeby ją utrzymać i wiesz co...doszedłem do wniosku, że oni wszyscy - tu wskazał zamaszyście na towarzystwo kłębiące się wewnątrz pubu- przychodzą tu dla mnie. Tą rzeczą która odróżnia mój lokal od wielu innych w Krakowie jest to, że ja w nim jestem. Od początku i nie tylko w papierach...oni przychodzą ze mną porozmawiać...ja jestem tu największą atrakcją. 
- Chyba trochę przesadzasz- skomentował drugi facet.
- Wcale nie. Kluczem do mojego sukcesu jest to, że ja na prawdę znam moich klientów. Dziesięć lat patrze, na ten bar od środka tak jak ty patrzysz teraz na mnie, od dziesięciu lat piję na tym stołku piwo, nie chrzczone!- zaznaczył dobitnie- i dostrzegam pewne prawidłowości w jego funkcjonowaniu. 
-  Tzn.? 
-  No na przykład kobiety. Dla Ciebie, na przykład te dwie, o tam- wskazał na siedzące nieopodal dwie dziewczyny- to przypadkowe klientki. 
- Jeśli bywały tutaj wcześniej...- zaczął wyjaśniać ten drugi
- A zdziwię Cię bo nie bywały. Są tutaj po raz pierwszy. Ale nie do tego zmierzam. Co wiesz o tych osobach?
- Hmm...zapewne się przyjaźnią, rozmawiają ze sobą swobodnie.
- Dobrze, ale dlaczego tutaj przyszły? Zauważ, ze jest już bardzo późno, a w moim pubie nie ma parkietu- nie przyszły więc potańczyć. Poza tym, zważ na strój tych dziewczyn...
- No eleganckie dziewczyny....- skwitował cicho, jakby bał się, że zostanie usłyszany. 
- Elegancko...trochę nazbyt elegancko, prawda? Jeżeli dłużej obserwowałbyś ten stolik dostrzegłbyś na pewno, że do baru podchodzi tylko jedna z nich i kupuje tylko jeden kufel piwa. Ta która pije, co również dostrzegłbyś przy bacznej obserwacji, często patrzy na zegarek.
- Czeka na coś...
- Albo na kogoś. Najwyraźniej obydwie na coś czekają. Intuicja mi mówi, że zaraz jedna z dziewczyn wyjdzie a druga zostanie sama. nie potrwa to jednak długo- kontynuował z detektywistycznym zacięciem- bowiem przyjdzie ktoś inny, ktoś na kogo panie czekały. Ludzie umawiają się zazwyczaj o pełnych godzinach. Jest pierwsza.
- Skąd ta pewność, że będzie tak jak mówisz? 
W odpowiedzi dumny właściciel klubu, wskazał na miejsce gdzie dotąd siedziały dwie dziewczyny. Teraz jedno miejsce było puste. Chwilę potem do pomieszczenia wszedł chłopak z walizką. Zapewne wrócił z długiej podróży,  bowiem na walizce dostrzec można było jeszcze banderolki świadczące o przechodzonej niedawno odprawie na lotnisku. Młodzi witali się książkowo, ze łzami szczęścia w oczach.
- Wiesz co...- widząc to właściciel baru uśmiechnął się szczerze.- Czasami na prawdę kocham tę pracę.
Kiedy tak przysłuchiwałem się całej tej rozmowie mimowolnie odwróciłem sie od kontuaru wciąż jeszcze ściskając szklankę, i spojrzałem wgłąb pomieszczenia, w którym jego klienci oddawali się swoim mniej lub bardziej wymuszonym radościom. Zastanowiłem się przez chwilę, czy również potrafiłbym odgadnąć powody dla których przyszli dziś tutaj. Postanowiłem spróbować. Weźmy na przykład tego z brzegu faceta przy barze. Jest sam, pije mało, ubrany na luźno nie wyróżnia się niczym szczególnym, nie wygląda też ani na zbyt radosnego, ani na zbyt smutnego. Siedzi oparty o ladę i patrzy przed siebie.
To ja.
No właśnie...- pomyślałem- co mnie skłoniło dzisiaj, żeby wybrać ten bar? Może i ja przyszedłem tutaj właśnie specjalnie dla jego właściciela, który podświadomie zasiał w mojej głowie ziarno, które każe mi tu co jakiś czas przyjść, kupić whiskey i je podlać. Zostawię to na później, chyba za dużo dziś wypiłem. A może po prostu brakuje mi doświadczenia.  

Kobieta o rozwiązłych ustach

- Zdradź mi proszę, jaki największy rachunek wystawiłeś tutaj jednemu klientowi?- zagadnąłem.
Barman od razu podjął rozmowę.
- Tysiąc pięćset z hakiem. 
W barze wrzało niczym w kotle. Chmury papierosowego dymu drapały w oczy a ludzi wciąż przybywało. Już miałem zapytać barmana o szczegóły zajścia o którym tak śmiało chciał opowiadać, kiedy ktoś mnie wyprzedził.
- Tysiąc pięćset sześćdziesiąt złotych....- zabrzmiał męski głos.
Postać która dotąd siedziała do mnie plecami, pewnie odwróciła się, tak że teraz siedzieliśmy przy kontuarze twarzą w twarz-...i to był mój rachunek.
Mężczyzna był potężnej postury i jak oceniłem po siwych wąsach i takiej samej brodzie, zapewne niejedną wiosnę pamiętał. Szybko zorientowałem się, że w pomieszczeniu, w którym się znajdowaliśmy, dzięki fajce którą popalał, to on robił najwięcej dymu. Podziękowałem mu wymownym spojrzeniem.
- Janek- przedstawił się zawadiacko podając dłoń, nie zważając na mą uwagę- właściciel. Chłopak się nie myli. To był mój rachunek. 
Barman, który dopiero teraz zorientował się, że przy barze siedział nie nikt inny jak jego pracodawca, pokornie, świadom gafy jaką popełnił, zrewanżował się kolejką whisky, dla obydwu panów.
- Na koszt firmy- wyjaśnił mój nowy znajomy.
Podziękowałem skinieniem.
- No więc dlaczego interesuje pana, historia tego rachunku? Zresztą wcale nieciekawa.
- Wcale mnie nie interesuje.- uciekłem celowo, sącząc z kielicha
- A jednak pan spytał chłopaka o wartość największego zakupu w moim barze, nieprawdaż?
Odpowiedziałem milczeniem.
- Dobrze- Kontynuował siwy starzec- Z jakiegoś nieznanego mi powodu, przychodzi pan do baru i zagaduje barmana o szczegóły jego pracy. Dałbym sobie zgolić brodę, że nie robi pan tego po raz pierwszy.
Mimo, że nie odpowiedziałem, właściciel baru zdawał się być usatysfakcjonowany.
- Niech i tak pozostanie. Wybaczy pan, ale nie opowiem panu historii, na którą pan czeka- w tym miejscu starzec wymownie sztachnął się tytoniem i zrobił przerwę. W powietrze po lekkim syknięciu wzbiły się kłęby pachnącego śliwą dymu- Opowiem panu historię o wiele ciekawszą niż historia jakiegoś tam marnego rachunku. Niech ją pan opisze, opowie, zachowa dla siebie. Nie obchodzi mnie to, obchodzi mnie tylko żeby pan wysłuchał mojej opowieści do końca, zgoda? 
Kiwnąłem głową. 
- Opowiem Panu o historii pewnej kobiety, kobiety która tak jak ja i pan siedziała tu przy barze i zobowiązała mnie do opowiedzenia jej każdemu, kto jak to sama ujęła "zdaje się więcej chcieć, niż powinien". Nie wiem o panu nic, ale widzę, że pana zaintrygowałem. Historię jedynie powtarzam, nie biorę więc odpowiedzialności za jej treść. Zresztą oceni pan jej prawdziwość sam. A więc było to tak. 
     Jak pan zapewne wie kobiety mają skłonność do przesadzania i wyolbrzymiania słów. Tak też było w przypadku naszej bohaterki, która w kościele, przed Bogiem zapragnęła pewnego dnia aby jej mąż zniknął z jej życia na zawsze. Choć nie miała na to dowodów, podejrzewała go o to że od dawna ma kogoś na boku. Nie miała też wystarczająco odwagi, żeby porozmawiać z nim o tym w cztery oczy. Jak sama mówiła, nie jest rozsądne zapytać o to od tak- opierając się tylko i wyłącznie na swoim "wydaje mi się". Tak czy inaczej kobieta czuła się skrzywdzona a Bóg miał jej w tym nieszczęściu dopomóc....
- Przepraszam pana, ale nie obchodzą mnie cudze problemy małżeńskie.- przerwałem rozmówcy- To miała być ciekawa historia.
- I będzie. Proszę mnie wysłuchać dalej. Tak więc zaraz po mszy kobieta udała się do swojego domu, gdzie jak co dzień o tej porze miał czekać na nią mąż, bo o tej godzinie zazwyczaj wracał z pracy. Kiedy jednak otworzyła drzwi i weszła do środka, przywitała ją jedynie cisza. Najwyraźniej męża jeszcze nie było. Pierwsza myśl jaka jej przyszła do głowy to to, że zapewne jeszcze jest w pracy. Postanowiła to sprawdzić. Dość już miała jego niespodziewanych służbowych wypadów za miasto. Wyciągnęła telefon komórkowy. Ze zdziwieniem zauważyła, że jej mąż nie widnieje już w spisie telefonów w jej komórce. Następnego dnia rano, kobieta zgłosiła na policji zaginięcie męża, po tym jak zorientowała się, że z domu zniknęły wszystkie jego rzeczy. Dosłownie wszystkie. Zniknęły jego książki, jego kosmetyki i garderoba. Jakby rozpłynął się w powietrzu. To co zdarzyło się jednak później przerosło przypuszczenia wszystkich. Na policji długo przeczesywali akta i, choć niepewnie a jednak, funkcjonariusze stwierdzili, że mężczyzna o imieniu i nazwisku którego szuka kobieta, nie widnieje w policyjnych kartotekach. Tego samego dnia dowiedziała się co więcej, że taki mężczyzna nigdy się nie urodził, ona zaś sama nigdy nie zmieniła panieńskiego nazwiska. Także sąsiedzi nie pamiętali, żeby ktokolwiek oprócz samej poszkodowanej mieszkał w przedmiotowym domu. "od lat"- jak sami zapewniali. 
Długo po tamtym wydarzeniu kobieta przychodziła i próbowała cofnąć klątwę jaką rzuciła na siebie przez nierozważne słowa modlitwy. Na próżno. Przez miejscowych uznana została za wariatkę. Policja również nie przejęła się całą ta historią, uznając ją za wymysł wyobraźni chorej kobiety. Przyznam się, że kiedy i ona opowiedziała ją mnie, wątpiłem w jej prawdziwość. Z biegiem jednak czasu- tutaj starzec zaciągnął się, łapiąc myśl w locie- człowiek staje się bardziej hmmm uduchowiony. Sam pan rozumie.
Przytaknąłem, ze zrozumieniem. Na ten znak własciciel restauracji skinął na chłopaka, który błyskawicznie nalał rozmówcom następną kolejkę.
- A teraz...upijmy sie- zaproponował.
I rzeczywiście upiliśmy się  tak jak nie wypada. A co się stało potem....nie pamiętam.


Ja nigdy nie mam dość

Kiedy barman poprosił o pieniądze ona nachyliła się pewnie nad barem, wspierając długie nogi na fikole. Wyprężyła ciało, i zbliżyła twarz do jego twarzy. Barman zastygł w bezruchu, nie wiedząc jak się ma zachować w tak dwuznacznej sytuacji. Muzyka jakby ucichła, w powietrzu wybuchnął zapach jej perfum a na twarz upadła zasłona jej włosów przez którą chłopak nie chciał widzieć już nic. Barman, jak rozanielony zamknął oczy, poczuł nagle na policzku ciepłe powietrze, tak charakterystyczne dla tego które wydobywa się z nozdrzy w ekstazie wąchania." Ja nigdy nie mam dość"- szepnęła.   

Była kobietą po czterdziestce ale niezwykle atrakcyjną jak na ten wiek. Barman mógł być jej synem. Kiedy tak mamiony jej wdziękiem chłopiec próbował ogarnąć sytuację i odgadnąć znaczenie tajemniczego "ja nigdy nie mam dość", kobieta nagle wybuchnęła śmiechem, wyprostowała ramiona i odrzuciła ciało do tyłu, tak że znowu dzieliła ich przepaść, on stał za kontuarem a ona siedziała na barowym fikole. Chłopak odczuł ulgę i szybko zrozumiał, że lepiej się czuje kiedy jednak dzieli ich dystans, na co odpowiedział szczerym uśmiechem. Kątem oka dostrzegłem, że nalał też tajemniczej kobiecie następnego drinka.  

- Wiesz nad czym się zastanawiam- zaczęła na wpół śmiejąc się jeszcze- Faceci doskonale wiedzą kiedy kobieta powinna przestać. Przestać robić zakupy, malować się tą a nie inną szminką, mówić...
- Pić..- dokończył za nią barman
- Pić też...
W tym miejscu jakby zawahała się. Zamoczyła usta w złotej whiskey, którą wcześniej podał jej barman. Poczuła, że alkohol napływa jej do skroni, a głowa jakby zaczęła pulsować. Zignorowała to. Chłopak wycierał serwetką kufle.
- Pić...Palić..Mają receptę na wszystko! Wiedzą wszystko. przynajmniej tak sądzą. I powiem Ci, że...
- Mają rację..- wtrącił inteligentnie przerywając jakby w namyśle na chwilę swoje zajęcie
- Czasami tak...ale częściej nie. W każdym razie faceci nauczyli się już tego, że doskonale wiedzą kiedy "jest już dość". Mówią to juz mechanicznie ba! nazywają to troską. Na przykład takie picie. Ile razy kobieta wybiera się ze swoim facetem na imprezę, ten poucza ją jak pić, ile pić i sam wiesz....kiedy przestać. A kończy się to zawsze tak samo.

Jak na znak, przy barze pojawił się jeden z tych klientów którym należało w świetle przepisów odmówić następnej kolejki. Barman spławił go grzecznie. Na odchodnym niezadowolony pan krzyknął coś o jakiejś partii która jak to ujął "od jutra zrobi tutaj porządek". Dokończyłem swojego drinka i spojrzałem na zegarek. Dochodziła trzecia. "Czas wracać do domu"- pomyślałem. Tajemnicza kobieta również jakby w  uzgodnieniu pomagając sobie ramionami zsunęła się z fikoła. Wyciągnęła z torebki stuzłotowy banknot i położyła go pewnie na barze. Barman wydał resztę, na co rozmówczyni się nie zgodziła.
- I zdradzę Ci chłopcze...- kontynuowała za to monolog- że od kilku lat, mam tylko jedną zasadę. Nigdy nie mam dość.

Po powrocie do domu długo nie mogłem zasnąć. Zastanawiało mnie, jak musi wyglądać życie Pani, która jak sama twierdzi nigdy nie ma dość. Przez chwilę nawet pomyślałem o tym żeby sprawdzić tę myśl na sobie i od następnego dnia używać bez granic życia, wyłączyć to czerwone światło które zapala się wtedy gdy "już nie wypada, albo gdy juz nie mogę". Lecz zanim powziąłem ostateczne postanowienie uświadomiłem sobie jedną rzecz. Dość dziś wypiłem alkoholu... dość mam mego dzisiejszego barowego towarzystwa i całego dzisiejszego dnia. Dość.